“Leć Adam, leć!” – któż z nas nie pamięta tego krzyku rozemocjonowanego Włodzimierza Szaranowicza kiedy z belki startowej wielu skoczni narciarskich startował Adam Małysz. Niewątpliwie taki doping dało się też słyszeć w Holmenkollen, bo nikt inny nie wygrywał tu częściej niż Adam Małysz.
Aby dotrzeć z centrum Oslo do stacji Holmenkollen najwygodniej jest skorzystać z metra. Linia nr 1 zawiezie nas bezpośrednio do celu. Potem już czeka nas krótkie, choć strome podejście, ale jak mogłoby być inaczej – wszak wędrujemy na dużą skocznię narciarską o rozmiarze HS – 134 m. Trudno jest mi sobie wyobrazić to miejsce pełne gwaru i kibiców, bo we wrześniowe snujące się przedpołudnie dzielnica ta wygląda na „wymarłą”. Dosłownie nigdzie „żywego ducha”, dopiero przy wejściu do muzeum spotykamy kilka osób.
Pierwsze miejsce, gdzie warto się na dłużej zatrzymać to, paradoksalnie, parking tuż przy restauracji. Tu znajduje się posąg śri Chinmoy Kumar Ghose – filozofa, poety, nauczyciela jogi i medytacji, pomysłodawcy programu World Harmony Run oraz kandydata do Pokojowej Nagrody Nobla. Dokładnie w 1970 r., założył on wspólnotę o nazwie Sri Chinmoy Center, zajmującą się propagowaniem medytacji i sprawności fizycznej, jako drogi do uzyskania wewnętrznego pokoju. Przekazany przez niego „Płomień Pokoju” pierwotnie płonął w Aker Brygge. Ostatecznie w czerwcu 2013 roku został przeniesiony właśnie do Holmenkollen. Trzeba przyznać, że to miejsce z pięknym widokiem na Oslo faktycznie pomaga w wyciszeniu. Również mnie po dłuższej chwili ogarnia jakiś przedziwny spokój.
No, ale ruszamy dalej. Wciąż do góry, mijamy niepozorne szaro-betonowe trybuny, aż wreszcie docieramy na wysokość pierwszej części zeskoku czyli tzn. “buli”. W tym miejscu skocznia nie robi jeszcze mrożącego krew w żyłach wrażenia, ot taka sobie może trochę stroma górka.
Żeby dostać się do windy i wjechać na szczyt skoczni trzeba jednak przejść przez Muzeum Narciarstwa, które działa tutaj od 1923 roku, czyli – krótko mówiąc – jest najstarszym tego typu obiektem muzealnym na świecie. Można w nim poznać historię narciarstwa na przestrzeni – bagatela – czterech tysięcy lat! Można zobaczyć „narty”, których używali jeszcze wikingowie i sprzęt wykorzystywany przez wybitnych norweskich polarników: Fridtjofa Nansena i Roalda Amundsena. Wśród eksponowanych zbiorów znajdziemy np. narty króla Norwegii czy też wielokrotnej mistrzyni olimpijskiej i multimedalistki w biegach narciarskich Marit Bjoergen. Niestety, nie ma wśród nich nart „króla Małysza”, ani żadnego innego Polaka.
Wędrując przez kolejne sale docieramy do windy, którą dotrzemy na na sam szczyt skoczni. Oczekując na windę zwracamy uwagę na podejście Norwegów do obowiązujących przepisów, do zasad wprowadzonych ze względu na pandemię. Jednocześnie windą wjeżdżają maksymalnie 4 osoby, a pozostali oczekują zachowując bezpieczny dystansu. I wiecie co? Tak właśnie było – nikt nikomu nie zwracał uwagi, bo tam nie było żadnej obsługi.
W końcu jesteśmy na górze – na samym szczycie konstrukcji skoczni narciarskiej – czyli równe 420 metrów nad poziomem morza. Co prawda belka startowa jest nieco niżej, ale na tyle wysoko, że dla „bezpieczeństwa” wolę nie patrzeć w dół. To, co można zobaczyć spoglądając na trasę jaką pokonują skoczkowie zjeżdżając w dół – może przyprawić o przysłowiowy „zawrót głowy” nawet tych najbardziej odważnych. Choć uczciwie trzeba przyznać, że widoki rozpościerające się wokół są przepiękne i naprawdę warto spędzić tu trochę czasu, żeby móc je podziwiać. No, ale niestety wszystko, co dobre szybko się kończy – może nawet za szybko – i już czas wracać na dół. Możliwości są dwie, albo ponownie windą albo – jeśli ktoś ma ochotę – może skorzystać z 361- metrowej kolejki tyrolskiej przedłużając upajanie się wspomnianymi widokami. Ja jednak zdecydowanie wrócę windą.
Zdjęcia wykonałam we wrześniu 2021 r.
Zajrzyj też tutaj
Mnóstwo ciekawych zdjęć! Ciekawa wyprawa. Nigdy nie miałam okazji tam być, tym bardziej cieszę się mogąc to wszystko zobaczyć 🙂
Często tak mam, że spontaniczny wyjazd staje się interesującą wyprawą. Zapraszam do innych wpisów 🙂
Też wybrałabym powrót windą, a widoki na pewno są naprawdę świetne.
Tak, dla widoków warto pokonać lęki.
Na pewno warto zwrócić uwagę na tę atrakcję i tak zrobię gdy tam trafię.
Uwielbiam takie widoki, zostają długo w pamięci.
Masz rację, widoki przecudne.
Oj pamiętam czasy Małysza! Byłam zapaloną fanką! Miejsce na pewno warte zobaczenia.
Ależ fajne miejsce – piękny punkt widokowy! No i świetne zdjęcia!