Ostatni rok i wszystko, co się w nim zadziało utwierdziło mnie w głębokim przekonaniu, że najlepiej wychodzą mi „akcje spontaniczne” – wbrew powszechnej opinii, że „improwizacja” jest najlepsza, wówczas, gdy jest przygotowana. Kiedy legły w pandemicznych gruzach plany ubiegłorocznych zagranicznych wojaży, jak może pamiętacie, zdecydowałam się – jak większość z nas – na akcję “poznaj swój kraj”.
Korzystając z faktu posiadania bezpiecznej, własnej “bazy noclegowej” w Toruniu udało mi się wtedy odwiedzić kilka ciekawych miejsc jak choćby Chełmno, Chełmżę i Świecie, Włocławek no i oczywiście Toruń. Było jeszcze kilka miejsc, które miałam w planach opisać jednak czas nie zawsze sprzyjał pisaniu i tak jakoś zleciało. Ale jak to mawiają – “co się odwlecze …”, więc planując z pewną nieśmiałością tegoroczne urlopowe atrakcje, o których głośno mówić nie będę, żeby nie zapeszyć, wracam do Torunia i okolic.
Otóż, zgodnie z poczynionym planem odkrywania bliższych i dalszych okolic Torunia jednym z punktów miał być Malbork, a w drodze do niego stary czcigodny Pelplin. I co? No właśnie – ja i plan, to niekoniecznie dobrana para. Ano to, że ni stąd, ni z owąd trafił się nam po drodze objazd, a tym samym również i zmiana wyznaczonej trasy. I tak to z Pelplina – nagle zrobił się zupełnie nieznany i nieplanowany Gniew, który swoją nazwą doskonale wpasował się w moje emocje. No ale cóż było robić mieliśmy „krzyżacki dzień”.
Malowniczo położony średniowieczny zamek w Gniewie, obok potężnego kompleksu zamkowego w Malborku jest jedną z najsłynniejszych warowni krzyżackich położonych na terenie Polski. Dodatkowo jego atutem okazała się przepiękna panorama na autentycznie wciąż dziewiczą Dolinę Dolnej Wisły. Średniowieczna krzyżacka komturia w Gniewie to gotycki kompleks zamkowy – od 2010 roku zarządzany przez „Grupę POLMLEK”. Z biegiem lat odrestaurowano go (a właściwie podniesiono z ruin) i przekształcono z czasem w centrum kultury, turystyki oraz edukacji historycznej.
Ponadto niegdysiejszy „Pałac Marysieńki” – bo i tak również nazywano zamczysko w Gniewie – oferuje dzisiaj naprawdę komfortowy wypoczynek w stylowych komnatach królewskich. Zaś w dawnych koszarach, tuz obok swoja lokalizacje znalazł nowoczesny, czterogwiazdkowy Hotel Rycerski oferujący oprócz klimatycznego wypoczynku również różnorakie zabiegi SPA i odnowę biologiczną.
Sam Zamek Gniewski – a zasadniczo część odrestaurowanych i udostępnionych przez Zarządcę pomieszczeń – można, jak wyczytaliśmy naprędce z informacji, zwiedzać przez okrągły rok; a konkretnie, w dniach: od wtorku do niedzieli. Niestety zwiedzanie to odbywać się mogło wyłącznie grupowo, i oczywiście z miejscowym przewodnikiem. Z cennika dowiedzieliśmy się, iż bilet normalny kosztuje 15 zł, a ulgowy 10 zł oraz tego, że w cenie biletów niestety nie znajdziemy zestawu słuchawkowego, który zdecydowanie ułatwiłby każdemu turyście „spacer” po zamku.
Ponieważ grupy wyruszają o wyznaczonych godzinach, zatem po zakupie biletu okazało się, iż mamy jeszcze trochę czasu, żeby rzucić okiem na bajeczny i naprawdę maleńki Rynek oraz obejrzeć przylegające doń ulice. Okazuje się, że ten skromny i niepozorny Gniew w gruncie rzeczy jest miastem, które może poszczycić się najcenniejszym i największym w całym województwie pomorskim zespołem zabytkowych kamienic. Mało tego, okazało się, że historia niektórych z nich sięga nawet XIV wieku.
Był to środek tygodnia, więc Rynek o tej porze wydał się nam dość pusty, zaś nieliczni napotkani mieszkańcy, najwyraźniej śpieszyli albo do pracy, albo po zakupy; a i turystów też było jak na lekarstwo. Przylegający do Rynku kościół, który mieliśmy ochotę zwiedzić – okazał się być jednak zamknięty. Raz po raz kontrolne spojrzenia na zegarki upewniły nas, że czas się kończy – wracamy więc na zamek, przed którym zaczęła się powoli formować kilkunastoosobowa grupa mniej lub bardziej przypadkowych turystów, tak samo jak i my, żądnych obejrzenia niegdysiejszej krzyżackiej fortecy.
Wybaczcie, że nie będę tu szerzej opisywać, ani dziejów tegoż obiektu, bo te informacje bez problemu odnajdziecie, chociażby w Internecie, ani też historii Zakonu Krzyżackiego, bo ta choćby tylko z lekcji historii, tudzież z literatury i filmów jest nam wszystkim dobrze znana. Poznajmy jednak zamek. Przypominam, że obiekt jest w dziś rękach prywatnych (to niestety „cena” jaką to historyczne miejsce „płaci” za powolne przywracanie mu dawnego blasku) i jest przede prawdziwym kompleksem wypoczynkowym policzonym na wizyty zagranicznych gości. Tym samym turystom i zwiedzającym udostępniona została jedynie niewielka część jego pomieszczeń.
Nie wiem jak Wy, ale ja – przyznam się szczerze – nie lubię zwiedzania grupowego, które nie tylko potrafi fizycznie umęczyć („Na prawo beczki, na lewo beczki – idziemy dalej proszę wycieczki”), ale też sam przekaz czy podawane informacje pozostawiają wówczas wiele do życzenia; pomijając zachowanie innych uczestników tego marszu, gdzie wszyscy w wąskich pomieszczeniach dosłownie depczą sobie po piętach. Stąd zdecydowanie wolę poruszać się własnym tempem, samotnie wracać do ciekawych miejsc, zwracać uwagę na rozmaite „smaczki”, detale i szczegóły.
No, ale cóż – przyjmuję co jest i zakładam, że zadziałam tak, jak zawsze w takich sytuacjach, tzn. Młody pójdzie za przewodnikiem i potem opowie mi, co jak, a ja wolnym krokiem, chwilę za grupą będę sobie robić to, co na wyjazdach lubię robić najbardziej – czyli … zdjęcia. Jednak, już dosłownie na samym „starcie” zostałam przez panią przewodnik dosłownie sprowadzona „z nieba na ziemię”. Otóż, zanim jeszcze rozpoczęła swoją opowieść – wyjaśniła wszem i wobec, że «jeśli chodzi o turystów to ona tu rządzi – i owszem można fotografować, ale nie wtedy gdy ona mówi, a potem ona pokaże bo – ona wie – gdzie i co warto utrwalić na zdjęciach». Po takim dictum ruszyliśmy zwiedzać – czując się niczym grupa dzieci na kolonii, gdzie pani rządzi nie tylko porządkiem, ale i naszymi umysłami.
Dosłownie w każdej kolejnej zwiedzanej sali poznawaliśmy nie historię obiektu, ale koleje życia oraz działalności «tajemniczego p. Jarosława», który to – jak się z czasem okazało – był inicjatorem odbudowy zamku i rekonstrukcji bitew krzyżackich. Chwała mu za to! Kłopot w tym, że pomimo tego jak bardzo pani przewodnik osobiście była „zauroczona” jego osobą i osiągnięciami, głoszone na jego cześć peany, z minuty na minutę, stawały się coraz bardziej niesmaczne. A pani przewodnik, miast zapoznawać nas z historią obiektu i regionu zapoznawała zwiedzających z życiorysem «p. Jarosława». A chyba nie po to tutaj przybyliśmy, i raczej nie za to zapłaciliśmy, nabywając bilety. Ot i uroki takiego zwiedzania. To, co uznałam za pewną uciążliwość, po pewnym czasie okazało się dopiero początkiem „lawiny” niefrasobliwości przewodnika, który ponoć miał nami „dowodzić”.
Powiem tak. Zwykle – kiedy autentycznie nie mam wpływu na formułę zwiedzania – przyjmuję, to co jest mi dane i staram się widzieć więcej pozytywów (chodzi mi, by zawsze „szklanka była bardziej „do połowy pełna”, niż „do połowy pusta”), ale tym razem chyba pozwolę sobie na sporą garść krytyki. Przemilczę nawet kwestię dosłownie „przeganiania” wszystkich zwiedzających z sali do sali, a jakiekolwiek opóźnianie przechodzenia (np. żeby zrobić zdjęcie w pustym pomieszczeniu) było głośno i ostentacyjnie komentowane.
Przemilczę nawet podniesiony głos w stosunku do rodziny z dzieckiem, które owszem trochę marudziło, jednak po nieproporcjonalnej do zaistniałej sytuacji reakcji pani przewodnik, po prostu zaczęło zanosić się płaczem, więc rodzice z maluchem opuścili grupę. Ale – wybaczcie – jednego nie przemilczę, tego co zdumiało mnie najbardziej. Nie wyobrażam sobie bowiem takiej sytuacji za granicą, gdzie zawsze przewodnik bezwzględnie uczula zwiedzających – przypominając każdemu o szacunku do miejsc, w których się przebywa oraz do zwyczajów i kultury „lokalsów”. Okazuje się jednak, że w tej kwestii Polska, to jednak nie „zagranica” i do niej wciąż wiele nam jeszcze brakuje.
Otóż, zwiedzając zamek w Gniewie po kilkudziesięciu minutach dotarliśmy do Kaplicy Zamkowej, która zgodnie z informacjami samej przewodnik nie była jakimś pomieszczeniem zdesakralizowanym mającym czasy swej świetności i sprawowanego kultu dawno już poza sobą, ale pełniącym cały czas swoją funkcję. Regularnie bowiem sprawowane jest tam liturgia, odbywają się więc msze święte, również błogosławione są małżeństwa, etc.
Zatem, tak dla osób wierzących, jak również niewierzących, ale szanujących różnorodność światopoglądową było to miejsce wymagające – najoględniej mówiąc – odpowiedniego zachowania. W ołtarzu, przed samym tabernakulum usytuowana była rzeźba przyklękającego ze czcią wobec świętości tego miejsca rycerza dzierżącego w ręce pochodnię, która była niczym innym, jak artystyczną formą tradycyjnej „wiecznej lampki”. I cóż w tym momencie zaproponowała pani przewodnik? Miast wytłumaczyć znaczenie i sens tego miejsca – jednocześnie wskazując na fakt, że dla ludzi wierzących jest to miejsce najwyższej czci i szacunku – zachęciła grupę, by wszyscy chętni weszli głębiej do prezbiterium, i siadając po kolei na kolanie rycerza porobili sobie pamiątkowe zdjęcia, niczym z „białym misiem” na zakopiańskich Krupówkach.
Zastanawiam się czy taką samą propozycję przedstawiłaby zwiedzającym cerkiew, wprowadzając turystów za ikonostas, islamski meczet, czy żydowską synagogę. Oczywiście, że nie! Zapewne kilka razy zwróciłaby uwagę na odpowiedni ubiór, na zachowanie ciszy, na zasady panujące w danym miejscu; a w meczecie nakazałaby bezwzględnie zdjąć obuwie i nakryć ramiona. Może cała ta sytuacja tak na mnie wpłynęła, ale mimo wszystko myślę, że – niezależnie od wyznawanego światopoglądu, czy religii – warto być człowiekiem, tzn. zwyczajnie szanować innych i uczyć tego innych – bo to, co dajemy prędzej czy później wróci do nas. Jak to mawiają: „zła karma zawsze wraca”, czego oczywiście nie życzę tego niefrasobliwej pani przewodnik.
Opisując całe to zdarzenie – ja niepoprawna optymistka – mam tylko nadzieję, że podobne sytuacje, ani w Gniewie, ani w innych miejscach nigdy nie staną się Waszym udziałem. Mimo tego, cokolwiek by nie powiedzieć, jednak „zgrzytu” – jak najbardziej polecam wstąpić do Gniewu nawet tak jak ja przypadkiem i przejazdem, ot, chociażby po to, żeby chwilę odpocząć, aby poznać trochę historii, zjeść lody i może wtedy uda się opanować gniew 🙂
zdjęcia wykonałam we wrześniu 2020 r.
Przyznam, że nie spotkałam się jeszcze z takim zachowaniem przewodnika, zawsze przed wejściem do obiektu informują o zasadach zachowania, podkreślają wagę choćby zachowania milczenia, czy zakazu robienia zdjęć. Widać, że ta osoba nie nadaje się do bycia przewodnikiem. A może miała gorszy dzień? 😉
Oby takie było wytłumaczenie, że miała zły dzień.
A może trzeba było zareagować i zgłosić takie "nietypowe" zachowanie przewodnika? Oczywiście nie było mnie tam i łatwo to pisać, ale z takimi przypadkami trzeba walczyć, bo psują opinie środowisku przewodników jak i ogólnie naszej turystyce.
Byłam tak zniesmaczona tą sytuacją, że chciałam wyjść i jechać dalej, więc szczerze mówiąc nie pomyślałam, żeby składać skargę.
Zachowanie nie godne przewodnika w stosunku do zwiedzających.
Mnie w przewodnikach denerwuje szybkie tępo zwiedzania.
Pozdrawiam
Oj jaka despotyczna Pani przewodnik, szacunek do miejsc ale też szacunek do drugiego człowieka jest ważny o czym często sie zapomina. Kurcze ja też lubię zdjecia robić jak by mi ktoś tak zakazywał, w dodatku majac moje pieniądze za oprowadzanie a tym czasem zamiast ciekawostek było by hmmmm o jednej osobie to poczułabym sie mocno zawidziona.
Jeden z bardziej znanych zamków, wspaniale się prezentuje 🙂
Trzeba w końcu się tam wybrać. Super fotki!
Brrr, aż mnie zmroziło! Tym bardziej, że z zamkiem w Gniewie mam dobre wspomnienia 🙂 nie ma malborskiego rozmachu,ale kilka lat temu zwiedzanie tego zamku sprawiło mi dużą przyjemność. Tym większą, że obok kościoła prowadzone były prace archeologiczne i nie dość, że mogłam sobie pooglądać to jeszcze stwierdziłam się w przekonaniu, że to tak bardzo zawód nie dla mnie 🙂 A dla człowieka wychowanek na Indianie Jonsie to jednak cios:p
Przez takich niezyciowych przewodnikow to takie piekne miejsca duzo traca. Niestety 😉
Z wymienionych miejscowości byliśmy kilka razy tylko w Toruniu – ale widzę,że musimy tam wrócić i poznać też jego okolice 🙂
Też nie lubię wycieczek grupowych, ale polubiłem ten post 😉 znaczy się – lubię takie wpisy – z konkretami i z przymrużeniem oka 🙂
Dzięki za odwiedziny i miłe słowa
Pandemia ma jednak dobre strony! Odkrywamy że mamy u siebie coś do zwiedzania 😂
Mamy i to bardzo dużo. Masz rację – dzięki pandemii odkrywamy, to co najbliżej 🙂
Nie znam tego miasta, nic o nim nie wiem, więc super, że mogę przeczytać u Ciebie wiele ciekawych informacji. Nie jeżdżę z grupowymi wycieczkami, bo to z opowieści nie wygląda dobrze. Samemu jest łatwiej kontemplować miejsca i to, co się zwiedza.
Fajna relacja 🙂
Pozdrawiam Ola 🙂
Irena – Hooltaye w podróży
Irenko – też preferuję indywidualne zwiedzanie, ale tu nie było innej opcji. A miejsce warte zobaczenia!
Pozdrawiam 🙂
Zachowanie pani przewodnik nie za ciekawe, szkoda, że się tak zachowała.
Niestety czasami i tak się zdarza
Lubię zwiedzać z przewodnikiem i tego typu sytuacja nigdy nie miała u mnie miejsca… sam zamek wygląda ciekawie, myślę, że warto odwiedzić
Oczywiście, że warto go odwiedzić. Może będzie inny przewodnik, a może teraz pani będzie w lepszym humorze