Stwierdzenie, że „jeśli czegoś nie ma w internecie, to nie istnieje” doskonale oddaje dzisiejszą rzeczywistość. Przed każdym wyjazdem poświęcam dużo czasu na przeglądanie stron internetowych, czytanie opinii i szukanie szczegółowych informacji. Tak też było i tym razem, kiedy zależało mi na znalezieniu czegoś wyjątkowego w okolicach Kuala Lumpur. Najczęściej w wyszukiwarkach pojawiało się Batu Caves, które było już na mojej liście, lecz ja chciałam dodatkowo znaleźć coś mniej popularnego, a równie fascynującego.
Kiedy już miałam odpuścić, moją uwagę przykuły dwie nazwy – National Elephant Conservation Centre oraz Kuala Gandah Elephant Sanctuary. Brzmiały obiecująco, wręcz tajemniczo, jak coś, co z pewnością zasługuje na zainteresowanie. Zaintrygowana, bez chwili wahania kliknęłam w linki, by dowiedzieć się czegoś więcej. Okazało się, że to jedno i to samo miejsce czyli Centrum Ochrony Słoni w Kuala Gandah, niecałe 100 kilometrów od Kuala Lumpur.
Czułam, że los postawił przede mną okazję, której nie mogę zignorować. Któż z nas – przynajmniej z mojego pokolenia – nie zazdrościł Nel Rawlinson z W pustyni i w puszczy tej szczególnej więzi z słoniem, która niewątpliwie była czymś więcej niż tylko relacją między człowiekiem a zwierzęciem? Kto z nas nie marzył, by w tak magiczny sposób zetknąć się z dziką naturą, dotknąć jej pierwotnej siły, poczuć tę wyjątkową, niepowtarzalną więź? Pamiętam, jak zaczytana w książkach o Tomku Wilmowskim, marzyłam o afrykańskich stepach, dzikich zwierzętach i wielkich przygodach. To, co kiedyś wydawało się nierealne, teraz stało się możliwe. I choć nie była to Afryka, to malezyjskie centrum ochrony słoni zapowiadało realizację tych dziecięcych marzeń.
Ośrodek w Kuala Gandah założony w 1989 roku przez Departament Dzikiej Przyrody i Parków Narodowych Malezji ma jasno sprecyzowaną misję – ratowanie dzikich słoni, które w wyniku utraty siedlisk, spowodowanej m.in. wyrębem lasów czy ekspansją rolnictwa, stają w obliczu wyginięcia. Kuala Gandah to miejsce, gdzie nie tylko można zobaczyć słonie, ale także poznać ich historię, zrozumieć ich potrzeby i zaangażować się w ich ochronę. Dzięki różnorodnym działaniom centrum stara się zwiększać świadomość na temat zagrożeń, które dotykają te zwierzęta, a także promuje konieczność ochrony ich naturalnych środowisk życia.
Sanktuarium słoni otwarte jest tylko przez kilka godzin dziennie, dzięki podpowiedzi naszego kierowcy udało nam się dotrzeć tam na tyle wcześnie, by być jednymi z pierwszych odwiedzających. Wstęp na teren sanktuarium jest darmowy, ale tuż przy wejściu jest możliwość złożenia darowizny, co oczywiście uczyniłam czując, że warto wspierać działalność ośrodka, który dba o dobrostan tych pięknych zwierząt. W tym miejscu należy też wypełnić kartę rejestracyjną podając podstawowe dane jak imię, nazwisko, kraj zamieszkania.
Wchodząc na teren ośrodka warto obejrzeć prezentację o działalności Centrum Ochrony Słoni, aby dowiedzieć się, jak słonie są odławiane, relokowane i jak ośrodek stara się zapewnić im bezpieczeństwo w obliczu zagrożeń, które wynikają z działalności człowieka. Następnie można odwiedzić niewielkie muzeum, aby poznać wiele interesujących faktów o samych słoniach. Wiecie jak niesamowita jest ich pamięć? Potrafią zapamiętać nie tylko miejsca, ale i osoby, a także wydarzenia sprzed wielu lat. Niesamowita jest ich relacja z innymi osobnikami ze stada, słonie potrafią odczuwać smutek i radość, a kiedy tracą towarzysza, spędzają czas przy jego ciele, dotykając go trąbą, jakby chciały pożegnać się, złożyć hołd zmarłemu członkowi grupy. Te zachowania, pełne czułości i współczucia, sprawiają, że zaczęłam patrzeć na słonie jak na istoty obdarzone niezwykłą inteligencją i wrażliwością, które mają własny sposób na radzenie sobie z emocjami.
Jednak najważniejszym punktem tej wycieczki było spotkanie ze słoniami. I absolutnie nie chodziło o fotografowanie zwierząt z bezpiecznej odległości. Czekałam na to z ogromną niecierpliwością – chciałam poczuć bliskość tych majestatycznych zwierząt. Na wprost mnie stanęły trzy słonie – olbrzymy pokryte grubą skórą, z wielkimi uszami i długimi trąbami… Na początku patrzyłam na nie z podziwem i lekkim stresem, po chwili drżącą ręką podałam pierwszy smakołyk (na terenie ośrodka za niewielką opłatą można kupić małe banany oraz pęczki trzciny cukrowej), a trąba jednego ze słoni błyskawicznie zbliżyła się i pochwyciła owoc,, trąba z daleka wydawała się potężna i masywna, okazała się jednak zaskakująco delikatna i precyzyjna. Byłam zaskoczona, jak subtelne mogą być te wielkie zwierzęta, jakby miały pełną świadomość swoich rozmiarów i jednocześnie zdawały sobie sprawę, że stojący na przeciwko nich człowiek jest słaby i kruchy. Z jednej strony te zwierzęta budziły respekt swoją posturą, ale z drugiej – w ich gestach było coś niemal czułego, jakby rozumiały, że ich kontakt z człowiekiem powinien być pełen empatii. Z każdym kolejnym podanym smakołykiem dystans między nami malał, a ja z coraz większą odwagą wyciągałam rękę w kierunku jak się okazało miękkiej i całkiem miłej w dotyku trąby.
W ośrodku mieszka teraz 17 słoni w różnym wieku, z najmłodszym maluszkiem, który ma dopiero osiem miesięcy. Na otwarty wybieg, gdzie można je karmić, wypuszczanych jest w trakcie dnia sześć słoni. Podobnie jest w przypadku drugiej atrakcji czyli mycia i kąpieli w rzece, choć ta ostatnia jest możliwa tylko wtedy, gdy woda ma odpowiedni poziom. Podczas pobytu w Kuala Gandah można również zobaczyć słonie prezentujące swoje wyjątkowe umiejętności. Na szczęście nie są to cyrkowe sztuczki, lecz pokaz autentycznych zdolności, które są efektem wieloletniej pracy z tymi wspaniałymi zwierzętami. Słonie wykonują zadania wymagające zarówno siły, jak i precyzji, pokazując swój naturalny talent oraz bliską więź z opiekunami.
Pobyt w Kuala Gandah był czymś więcej niż tylko wizytą w „schronisku” dla zwierząt. To lekcja, która przypomina, jak ważna jest ochrona naszej planety, by takie stworzenia nie zniknęły na zawsze. I choć nie pojechałam do Afryki, by spotkać słonie w ich naturalnym środowisku, to ta podróż w malezyjskie serce ochrony dzikiej fauny była niezwykłą przygodą, która na zawsze pozostanie w mojej pamięci.
zdjęcia wykonałam we wrześniu 2024 r.
Poza Malakką warto w Malezji zajrzeć do Kuala Lumpur, Batu Caves, Malakki czy GeorgeTown. A do Malezji dotarliśmy z Singapuru, o którym możesz przeczytać tutaj i tutaj
Wspaniała bliskość z niezwykłym gatunkiem, szalenie mądrym, niezapomniane przeżycia, wielka szkoda, że tak intensywnie niszczymy naturalne środowisko, nawet najlepszy rezerwat to nie to samo co czysta wolność.
Na pewno lepiej w naturalnym środowisku, ale ten ośrodek dla większości z nich jest miejscem przejściowym. Od kiedy istnieje centrum ponad 300 słoni zostało uratowanych i przeniesionych w bezpieczne regiony.
Zazdroszczę tego doświadczenia, przepiękne zdjęcia.
Dziękuję bardzo za miłe słowa. Możliwość kontaktu z tymi olbrzymami jest niezapomnianym przeżyciem.
To faktycznie super miejsce odnalazłaś , my o nim nie słyszeliśmy, ale dobrze wiedzieć, bo szykuje się powrót w te rejony świata
Jak będziecie z okolicy, to warto podjechać. A powrotu w tamte strony szczerze zazdroszczę, bo choć leciałam tam bez przekonania to po powrocie tęsknię i myślę jak znów się tam wybrać.
Bardzo dobry artykuł i fajne fotki. Co do pierwszego zdania to tak niestety jest i bardzo mnie to denerwuje.
🙂 to niewątpliwie znak czasu, że wszystko musi być w tej globalnej sieci i jak pokazuje choćby przykład mojej wycieczki to dobrze, że jest internet
To musiała być niezwykle ciekawa przygoda!
tak, to było niesamowite przeżycie