Kiedy przed dwoma laty – pełna zachwytu – podziwiałam zabytki starego Torunia, nie przypuszczałam nawet, że za niedługo nadejdzie taki czas, iż będę bywać w tym mieście nader często. Po raz kolejny bowiem na własnej skórze przekonałam się jak bardzo nasze życie jest nieprzewidywalne i jak bardzo przyszłość potrafi zaskoczyć. Otóż mój syn – zupełnie nieoczekiwanie (wszak plany były rożne i było ich wiele; zwłaszcza, że jako laureat olimpiady indeks na kilka wyższych uczelni –mówiąc kolokwialnie – miał już „w kieszeni”) – zdecydował, że swoją dalszą edukację kontynuować pragnie właśnie w czcigodnej i historycznej toruńskiej Alma Mater. Stąd mam nie tylko pretekst, aby tutaj bywać, ale też i pewne „lokum”, pozwalające raz na jakiś – czas pojawić się w tym urokliwym – pachnącym piernikami – mieście. Kiedy po kilkumiesięcznym „zamrożeniu” – w połowie czerwca br. – nieśmiało i zachowaniem wszelkich wymogów bezpieczeństwa – udałam się w swą pierwszą wycieczkę, kierunek był tylko jeden. Toruń – cokolwiek by o nim nie powiedzieć – jest po prostu piękny. Tym razem jednak, mimo nimbu swej historycznej doniosłości, mimo, że interesujący, kameralny i wciągający – teraz sprawiał wrażenie miasta przygnębionego, zmęczonego lockdownem i smutnego; miasta niemal opuszczonego i pozamykanego w sobie. Dotąd pełne gwaru – najpopularniejsze miejsca zwykle pełne turystów – mimo sprzyjającej pogody – nienaturalnie świeciły pustkami. Kiedy myślę: «Toruń» to jednocześnie myślę: gotyk; myślę: dumnie spoglądający na swoje miasto Kopernik, myślę – rzecz jasna – Uniwersytet i myślę: pierniki. Stąd nie może dziwić, że będąc w tym miejscu i w tym czasie – na pierwszą wędrówkę (wciąż z ochronną maseczką na twarzy) udałam się mocno tradycyjnym szlakiem. Otóż, przespacerowałam się nadwiślańskim bulwarem, dalej odwiedziłam oba Rynki, spojrzałam na Kopernika i zajrzałam do usytuowanego na rogu jednego z nich – mojego ulubionego kościoła pw. św. Jakuba, żeby koniecznie zobaczyć jak przebiegają tam prace remontowe i renowacyjne. Jak się wreszcie zakończą, to na powrót świątynia ta będzie perełką gotyckiej architektury i sztuki oraz kolejną dumą tego miasta.
Ale, że – jak to mówią: „apetyt rośnie w miarę jedzenia” – to mimo początkowych, bardzo ostrożnych planów, postanowiłam jednak wyjść nieco dalej poza utarte, i tradycyjne – turystyczne szlaki i zobaczyć nieco więcej. Mój szybki wybór padł na miejsca, które choć nie są doceniane, ani nawet traktowane wprost jako katalogowe atrakcje Torunia, to jednak poprzez ich zupełnie niekonwencjonalny, a często również historyczny układ urbanistyczny, od roku 2011 wpisane zostały w rejestr najnowszych miejskich zabytków. Lokacje, o których myślę, i które ujrzeć chciałam – tworzą wspólnie dzielnicę nazywaną Bydgoskim Przedmieściem. Bo to właśnie ich znamienita, choć zupełnie nietuzinkowa na tle całego Grodu Kopernika architektura, stała się głównym walorem tego miejsca. Osiedle to bowiem – jak wyczytałam w przewodnikach po „nieoczywistych” atrakcjach Torunia – było pierwszym kompleksem mieszkalnym usytuowanym świadomie poza murami Starego Miasta. Być może właśnie dlatego tutaj – z dala od miejskiego zgiełku – swoje wille budowali najbogatsi, a sama dzielnica – w XIX wieku – była najbardziej prestiżową częścią ówczesnego Torunia. Trudno nie dać temu wiary, gdy już na pierwszy rzut oka widać, że Bydgoskie Przedmieście pełne jest secesyjnych willi, które w większości wykonano w tzw. „technice szachulcowej”, zwanej w niektórych regionach Polski (chociażby na moim, rodzinnym Dolnym Śląsku) także „pruskim murem”. Niektóre z nich miały, niegdyś, naprawdę charakter okazałych i reprezentacyjnych domów. Te napotkać można zwłaszcza podczas spaceru – idąc ulicą Bydgoską, a potem Marii Konopnickiej. Jako ciekawostkę tylko powiem, że w jednej z takich właśnie willi – w okresie międzywojennym – mieścił się Pensjonat „Zofijówka”, w którym nader często gościli tak znani Polacy, jak chociażby: Stanisław Ignacy Witkiewicz („Witkacy”), Juliusz Osterwa czy Stanisław Przybyszewski. Obecnie, budynek ten jest zręcznie odbudowywany i rekonstruowany, i – jako taki – przeznaczony będzie w przyszłości na potrzeby mieszkań apartamentowych, które w większości już zostały sprzedane.
Spacer przez pełne architektonicznych perełek Bydgoskie Przedmieście – pozwala mi poznać inną „twarz” czcigodnego i dostojnego Torunia. Jest ona niewątpliwie ciekawą i również zabytkową (choć zdecydowanie spokojniejszą) alternatywą dla zwykle zatłoczonej miejskiej Starówki. Ma ona jeszcze jeden walor – jest nim bowiem wszechobecna soczysta zieleń! To prawdziwe „zielone płuca” Torunia. Myślę, że nieprzypadkowo właśnie tutaj pomieszczono dwudziestopięciohektarowy Park Miejski oraz ZOO. Czy ktoś z Was słyszał o tym, że w Toruniu jest ZOO? Otóż jest! W roku 1797, niejaki Johann Gottlieb Schultz – polski lekarz i botanik, w części zakupionego przez siebie zespołu parkowo-rezydencjonalnego umieścił kameralne vivarium i ogród botaniczny, na bazie których – z czasem – powstał, właśnie istniejący do dziś Ogród Zoobotaniczny (bilet wstępu od kwietnia do października 12 zł normalny i 7 zł ulgowy). Pomijając mocno dyskusyjny – etyczny – aspekt przetrzymywania zwierząt w zamknięciu (w tym miejscu, akurat, jeszcze w sposób – subtelnie rzecz ujmując – mocno niedoinwestowany), na pewno warto odnotować fakt, że ten mikroskopijny (jak na obecne wyobrażenia i oczekiwania zwiedzających) ogród – wciąż działa i jest najstarszym tego typu obiektem w Polsce.
Kontynuując spacer ulicą Bydgoską dochodzimy do rozległego Parku Miejskiego, który – co ciekawe – założony został jeszcze przed formalnym powstaniem samej dzielnicy. Miało to miejsce w roku 1817 i do dziś obiekt ten zachowuje charakter parku typu angielskiego. Ta zachwycająca różnorodnością i wyraźnie oddalona od miejskiego szumu zielona przestrzeń jest bardzo malownicza, szczególnie w pełnej ptactwa wodnego okolicy starorzecza Martwej Wisły. Tam też znajduje się niewielka plaża, plac zabaw, a nawet specjalnie przygotowane miejsce na ognisko, czy rodzinnego grilla.
Nic, tylko jechać, korzystać, cieszyć oko i odwiedzać!
zdjęcia wykonałam w czerwcu 2020 r.
Toruń to piękne miasto i czasami faktycznie warto zejść z utartego szlaku, aby odkryć piękne i niezatłoczone miejsca 🙂
Wiele planów na ten rok musiałam zmienić, ale nie ma tego złego … Dzięki temu mogę odnaleźć takie miejsca
Przez Toruń tylko przejeżdżałam, niestety.
Widziałam piękne stare miasto, ale zupełnie go nie znam.
Super, że miałaś możliwość go zobaczyć.
Ja miałam w tym roku pozwiedzać Polskę i niestety pandemia pokrzyżowała wszystko.To piękne miasto jest w moich planach.
Fajna relacja.
Pozdrawiam!
Irena-Hooltaye w podróży
Irenko jeszcze na pewno będziesz miała okazję odwiedzić, a warto! Gdybyś planowała, to polecam mojego własnego lokalnego przewodnika 🙂 pozdrawiam
Ja zawsze myślę tylko – pierniki 😀
Pierniki owszem też są 🙂 znalazłam teraz manufakturę, która robi nie tylko pyszne, ale również śliczne
Dwa razy byłam w Toruniu na wycieczce. Cudowne miasto, zawsze kojarzy mi się właśnie z piernikami, ale też planetarium.
A wiesz, ze ja w planetarium jeszcze nie byłam 🙂
My do tej pory zwiedzaliśmy tylko Stare Miasto, ale przy następnej wizycie też chętnie poszerzymy nasze horyzonty 🙂
Nie miałam przyjemności jeszcze być w Toruniu, ale słyszałam wielokrotnie, że to bardzo piękne miasto.
Czas najwyższy chyba je odwiedzić i się przekonać. 🙂
Pozdrawiam
Parę lat temu byłam w Toruniu i zrobił na mnie dość średnie wrażenie. Ale widzę, że warto dać mu drugą szansę. 🙂
Uwielbiam jak ktoś pokazuje znane miejsce (miasta) od tej nieznanej, ale wciąż ciekawej strony. Takie wpisy są bezcenne. Dzięki!
Myślę, że jak w każdym mieście, warto wyjść poza centrum, zejść ze szlaku. Można dzięki temu wiele odkryć.
Nigdy nie byłam, choć wielokrotnie przejeżdżałam autostradą, ale to się chyba nie liczy 😉 Z Gdańska do Torunia niby blisko, ale z trójką dzieci to ciężko wybrać się gdziekolwiek hehe Bardzo ładne zdjęcia! 🙂
Z Gdańska samochodem to niecałe dwie godziny. Może się uda, bo warto. Pozdrawiam 🙂