Kiedy mój organizm domaga się resetu, kiedy kręcę się jak koń w kieracie, a nie mam szans na urlop i długą, daleką wyprawę staram się wyskoczyć gdzieś bliżej i naładować akumulatory. Tak było w tym roku w sierpniu, gdy wykorzystując długi weekend wybrałam się do Lublina. Fakt, kierunek podróżniczo mocno nieoczywisty, ale miasto z coraz częściej przyciąga turystów i oczarowuje swoim pięknem.
Jakiś czas temu wyczytałam w Traveler National Geographic, że największym atutem Lublina jest wg dziennikarki Neelam Tailor jego niepowtarzalny klimat, który sprawia, że czujemy się tam jak we włoskich miasteczkach. Znam wiele włoskich miast i miasteczek, zaintrygowana tym porównaniem z zaciekawieniem ruszyłam w ten nieznany mi rejon Polski. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym ograniczyła się do odwiedzenia tylko jednego miasta, przy okazji więc zajrzałam do kilku innych i przyznam, że w jednym z nich – choć nie w Lublinie – odnalazłam prawdziwy włoski klimat.
Lublin
Lublin jest miastem z renesansowymi rezydencjami, gotyckimi budowlami i uroczymi uliczkami, które budują atmosferę miasta. Nie szukałam tu włoskiego klimatu, chciałam raczej poznać kulturę, historię i tradycję tego regionu. A naprawdę miasto ma tak wiele do zaoferowania, że weekend to za mało.
Wąskie uliczki, liczne zaułki zachęcają do niespiesznego wędrowania i odkrywania licznych skarbów miasta. Kamienice zarówno te odnowione, jak i te czekające na remonty, place, reprezentacyjne bramy: Krakowska i Grodzka oraz Baszta Gotycka, Trybunał Koronny stojący na środku rynku, archikatedra i Wieża Trynitarska, a także bazylika oo. Dominikanów czy plac Po Farze, a przed Bramą Krakowską – plac Łokietka to miejsca, które trzeba zobaczyć. Dalej Archikatedra św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty -największy kościół uznawany za perłę baroku na Lubelszczyźnie. Nie można pominąć Zamku Lubelskiego czyli jednej z najbardziej rozpoznawalnych atrakcji miasta. Wewnątrz znajdziemy pochodzącą najprawdopodobniej w XIV wieku kaplicę królewską czyli gotycki kościół pod wezwaniem Trójcy Świętej, którego wnętrza pokryte są malowidłami wspaniałymi bizantyńsko-ruskimi.
Warto pamiętać, że Lublin to miasto, w którym przez stulecia rozwijała się kultura żydowska. Przed drugą wojną światową Żydzi stanowili 1/3 mieszkańców miasta. W trakcie wojny znajdowało się tu getto, które później zostało wyburzone, a Żydzi trafili do położonego na obrzeżach Lublina obozu koncentracyjnego – Majdanku. Dla zwiedzających miasto szlakiem historii żydowskich interesującym miejscem na pewno są dostępne dla zwiedzających cmentarze czy też. otwarta po wielu latach w 2007 r. synagoga Jeszywas Chachmej Lublin. Tuż obok galerii handlowej Tarasy Zamkowe znajduje się długi mural przedstawiający ulicę ze sklepami, których szyldy są w języku polskim i jidysz. Mural wykonano na podstawie zdjęć zrobionych prawdopodobnie w 1938 roku na ulicach Nowej, Lubartowskiej i Kowalskiej. Wracając w kierunku Starego Miasta warto zatrzymać się przy Latarni Pamięci poniżej Bramy Grodzkiej – jednej z ostatnich przedwojennych latarni ulicznych, której światło nie gaśnie całą dobę, symbolicznie przypominając o żydowskiej przeszłości Lublina.
Historię miasta można wyczytać też z nagrobnych epitafiów, a w Lublinie znajdziemy najstarszy i najbardziej znany zespół cmentarzy we wschodniej Polsce. Jego powstanie datowane jest na rok 1794, a w jego skład wchodzą: cmentarz rzymskokatolicki, cmentarz ewangelicko-augsburski, cmentarz prawosławny. Znajdziemy tu wiele nagrobków będących cennymi dziełami sztuki rzeźbiarskiej, a lista zasłużonych osób pochowanych na tej nekropolii jest bardzo długa.
Oprócz tych wszystkich wymienionych wyżej miejsc oraz tych, których zobaczyć nie zdążyłam jest jeszcze jeden obowiązkowy punkt programu, bez którego wizyta w Lublinie nie zostanie zaliczona. To Cebularz lubelski. Ten placuszek z cebulą w XIX wieku wypiekany był w żydowskich piekarniach, sprzedawany na ulicach mieszkańcom Lublina, którzy szli do pracy. A jeśli już jesteśmy przy kulinariach to polecam tradycyjne żydowskie dania w Restauracji Mandragora. Większość z dań przygotowywanych jest na podstawie ponad stuletnich receptur, smakują rewelacyjnie.
Zwykle nie wracam do odwiedzonych już miejsc, ale dla Lublina zrobię chyba wyjątek. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się tu wybiorę, wtedy na pewno zostanę tu na dłużej.
Kazimierz Dolny
Wiele lat temu spędziłam kilka dni w Kazimierzu łącząc pasjonujące szkolenie dot. czasu pracy w instytucjach kultury ze zwiedzaniem tego uroczego miasteczka. Pełna wspomnień wróciłam, żeby raz jeszcze ucieszyć oczy widokami i …. przeżyłam wielkie rozczarowanie.
Okazało się, że obecnie w tym miasteczku położonym w Małopolskim Przełomie Wisły, podobnie jak w wielu miejscach na świecie turysta traktowany jest jak chodząca skarbonka. Jako, że podróżowałam samochodem, najpierw musiałam parking. I owszem są one wszędzie, niemal każdy przydomowy ogródek i każdy wolny – najmniejszy nawet – skrawek terenu jest parkingiem. Oczywiście płatnym. I to dość sporo. Ten, na którym się zatrzymałam przyjmował opłatę za 1 godzinę i za całą dobę, łatwo domyślić się która stawka najczęściej była wybierana przez kierowców. Zapłaciłam i ja, bo nie chciałam tracić czasu na poszukiwania kolejnego parkingu i powędrowałam przed siebie.
Swoje pierwsze kroki skierowałam do serca tego miasta czyli Rynku z zabytkową studnią. Brukowany plac otoczony pięknymi, zabytkowymi budynkami jak np. bliźniacze kamieniczki Pod Świętym Mikołajem i Pod Świętym Krzysztofem z XVII wieku czy jednym z nielicznych ocalałych zabytków kultury żydowskiej czyli Jatkami Koszernymi. Te atrakcje Kazimierza możemy obejrzeć niemal w każdym przewodniku czy folderze reklamującym miasto. Gorzej jest jeśli chcemy tego dokonać na żywo, szczególnie w dzień targowy czyli podobno w każdy wtorek i piątek. Otóż Rynek wówczas zastawiony jest autami, a studnia szczelnie osłonięta namiotami i parasolami sprzedawców oferujących warzywa i owoce. Szkoda, że miasto nie znalazło innej możliwości żeby pogodzić potrzeby mieszkańców i turystów.
Nie mając możliwości do spokojnego podziwiania architektury starego miasta, ruszam w górę ku odrestaurowanym ruinom zamku, a następnie na górę Trzech Krzyży, z której jak pamiętałam roztacza się piękny widok na Wisłę. Ruiny zamku faktycznie zadbane, w podziemiach wystawa pająków, możliwość wejścia na mury, nieco wyżej wieża widokowa. Całość oczywiście płatna, ale to nie dziwi wszędzie na świecie w takich miejscach pobierają opłaty. Po wyjściu z zamku wędruję od razu pod górę, aby przez las dojść do góry. I tu kolejne zdziwienie – na skraju lasu drewniana budka, w niej dwoje młodych ludzi z kasą fiskalną. Wejście płatne – jedynie 6 zł. W cenie – widok na zakole Wisły i na rynek ze studnią, której dach z tej perspektywy widać całkiem nieźle. Jest też jedna niewielka – ledwo ponad ziemię wystająca – drewniana ławka z pnia drzewa i trochę wydeptanej trawy. W sierpniowym upale ludzie wchodzą robią zdjęcie i uciekają do cienia, choć często da się słyszeć głosy – „zapłaciłem za to 6 zł od osoby będziemy tu siedzieć do wieczora”. Schodząc w kierunku kościoła odkrywam tabliczkę z informacją o opłacie, na trasie od ruin zamku nie ma żadnych informacji.
Wstępuję jeszcze do kościoła farnego pw. Jana Chrzciciela i Bartłomieja Biskupa najstarszej świątyni w mieście, pierwsze wzmianki o niej pochodzą z 1325 roku. Najcenniejszym elementem wnętrza są najstarsze, kompletne organy w Polsce, używane nadal podczas koncertów.
Na koniec dość krótkiego pobytu lody oraz drożdżowo-maślany kazimierski kogut z “Piekarni Sarzyński” i ruszam dalej.
Sandomierz
Z czego najbardziej znany jest Sandomierz? Oczywiście z serialu Ojciec Mateusz! Wizerunek słynnego duchownego rozwiązującego zagadki kryminalne zauważyć można na gadżetach dostępnych w niemal każdym sklepiku z pamiątkami, a w Rynku odwiedzić można “Muzeum Ojca Mateusza”. Choć przyznam szczerze zdziwiłam się, że potencjał turystyczny związany z popularnością serialu nie jest wykorzystany przez osoby odpowiedzialne za promocję turystyki w Sandomierzu. Może warto byłoby opracować trasę turystyczną szlakiem tego znanego duszpasterza?
Przytulność miasta sprawia, że po prostu chce się tu spędzić trochę czasu – spacerować nad Wisłą, spoglądać w zakotwiczone na rynku niebo, szukać ochłody w lessowych wąwozach czy degustować wino w jednej z lokalnych winiarni. Bez wcześniej przygotowanego planu szwendałam się brukowanymi uliczkami podjadając sandomierskie krówki. Spacer zaczynam od Bramy Opatowskiej, którą ufundował sam Kazimierz Wielki. Następnie podziwiam kolorowe przytulone do siebie kamienice otaczające sandomierski rynek, pośrodku którego znajduje się piękny renesansowy ratusz z XIV wieku. Wiecie, że różnica wysokości rynku wynosi 15 metrów?
Kolejny punkt na trasie to Bazylika Katedralna Narodzenia Najświętszej Marii Panny skrywająca największe gotyckie freski w Polsce, które ufundował król Władysław Jagiełło ok. 1420 r. Po odpoczynku w chłodnej świątyni ruszam ku jednemu z najpiękniej położonych zamków w Polsce. Zamek Królewski w Sandomierzu (obecnie mieści się tu Muzeum Okręgowe) wzniesiony w XIV wieku sprawił, że miasto stało się ważnym ośrodkiem na mapie dawnej Polski, odwiedzanym przez ówczesnych władców i polityków. Stąd niedaleko już do kościoła św. Jakuba, gdzie oczom naszym ukaże się najbardziej pocztówkowy widok: winnica nad zakolem Wisły, katedra i zamek.
Malownicze miasto położone na siedmiu wzgórzach (jak mój ukochany Rzym!) w zakolu Wisły na nizinach świętokrzyskich, o którym Gall Anonim w swojej kronice jako o jednej z 3 głównych stolic królestwa to bez wątpienia jedno z najpiękniejszych miast, jakie odwiedziłam w Polsce. Panujący tu spokój przywodzi na myśl ciche włoskie miasteczka, pełne pięknej architektury, dzieł sztuki, zabytków i krajobrazów. Już za czasów króla Kazimierza Wielkiego uważano, że „miejscowość ta jest nadzwyczajnie piękna i przyjemna” warto upewnić się samemu, że król się nie pomylił.
zdjęcia wykonałam w sierpniu 2024 r.
Miasta, które bardzo lubiła odwiedzać moja babcia, wiele mi o nich opowiadała, cieszyło ją poznawanie ich historii, do dziś pamiętam jej wspomnienia.
Ja dopiero odkrywam ten region Polski. Muszę się przyznać, że jestem zaskoczona jak wiele tam ciekawych miejsc.
Ze względu na Ojca Mateusza chętnie bym właśnie Sandomierz odwiedziła 🙂
Każdy powód dobry, żeby się tam wybrać 🙂
Mój tata to samo, on musi odwiedzić to miasto ze względu na ten serial.
Na pewno odnalazłby wiele miejsc znanych z serialu 🙂
Wow napracowałaś się przy tym poście, a zdjęcia przepiękne. Pewnie nieraz do niego wrócę.
Zawsze pisząc dużo boję się, że nikt tego nie przeczyta 🙂 dziękuję i zapraszam ponownie
Ciekawe porównanie Lublina do Włoch, przyznam że nie byłam ani w Italii ani w Lublinie
Moim zdaniem – niezależnie od tego czy są do siebie podobne czy nie – warto zobaczyć i Lublin i włoskie miasteczka.