Pomysł, żeby w ponad 40-stopniowym upale koniecznie wybrać się do stolicy Tunezji nie należał może do najroztropniejszych. Wszak leniwe przebywanie w rozkosznym cieniu i pod parasolem… i jeszcze z chłodnym napojem w dłoni – z pewnością, dla wielu, byłoby przyjemniejsze. I pewnie mieliby racje, jednak dla mnie – osoby, która nie potrafi usiedzieć w miejscu – to pełne tajemnic „nieznane” było o wiele silniejsze. A zatem – wczesna pobudka skoro świt, gdy na dworze jeszcze ciemno, szybkie zjedzone w biegu śniadanie, no i wyjazd punktualnie o 5.00 rano. Przed nami ok. 230 km, na które w tych warunkach drogowych (pomimo kilku odcinków autostrad) musimy poświęcić nieco ponad 3 godziny.
Pewnie znów rozsadek podpowiadałby, iż może warto wykorzystać te godziny na sen i zbieranie sił przed trudnym i fizycznie wyczerpującym dniem, ale ja wolę „podziwiać” widoki i sycić się obrazem „prawdziwej” Tunezji na granicy nocy i dnia. Wtedy chyba najmocniej zaznacza się ten wielki kontrast między cudownym niemal baśniowym wschodem słońca nad morzem – a dosłownie „górami śmieci” u jego brzegu; między pięknymi piaszczystymi złotymi plażami, a pełzającymi na wodzie plamami rozlanego oleju lub innych substancji dryfujących w przybrzeżnych zatoczkach.
Według informacji znalezionych „w sieci” – Tunis (bo o nim mowa) – aktualna stolica Tunezji położona ok. 10 km od tzw. Zatoki Tuniskiej znajdującej się na Morzu Śródziemnym, nad zachodnim brzegiem Jeziora Tuniskiego, położonego z kolei ok. 17 km od dawnej – starożytnej – Kartaginy. Tunis co zgodnie podkreślają przewodnicy – jest dzisiaj nie tylko największym ośrodkiem kulturalnym kraju, ale i gospodarczym centrum całej Tunezji. Jest także jednym z najważniejszych punktów turystycznych na mapie tego stosunkowo niewielkiego afrykańskiego państwa. Co ciekawe, w 2018 roku merem Tunisu (stolicy, cokolwiek by nie powiedzieć islamskiego kraju) została kobieta (sic!) – Souada Abderrahim. Wspominam o tym ponieważ to pierwszy taki przypadek w świecie arabskim. Tym bardziej więc chętniej sprawdzę, czy ta zmiana „gospodarza” stolicy wpłynęła jakoś na estetykę i sam wygląd miasta.
Ale zanim będę spacerować ulicami stolicy (bo tak to sobie wymyśliłam, iż będzie to spacer) odwiedzę najpierw Kartaginę; malownicze Sidi Bou Said a także słynne Muzeum Bardo. Warto pamiętać, iż niektórzy do dzisiaj uważają te miejsca jako zupełnie odrębne miejscowości, choć w gruncie rzeczy – aktualnie – to, po prostu, dzielnice na obrzeżach Tunisu. Samo zaś miasto to swoisty „konglomerat” zupełnie nie przystających do siebie stylów architektonicznych, i chyba też – po części – swoisty zlepek kultur, co najlepiej tłumaczy sięgająca czasów antycznych historia tego miejsca i jego burzliwe dzieje.
Kartagina
Założona przez królową fenicką Elissę (znaną również jako Dydona) Kartagina – była jedną z najpotężniejszych metropolii starożytnego świata i rozciągała się na wschód aż po Sardynię, zaś na północny zachód po Hiszpanię. To właśnie tutaj, żyjący w IV – V wieku – Święty Augustyn z Tagasty – jeden z czterech wielkich ojców Kościoła Zachodniego, odbył swoje studia z retoryki. Niestety, do dziś niewiele pozostało już z tamtej historycznej Kartaginy, która była prawdziwym centrum nauki i kultury. Park archeologiczny opisywany w przewodnikach, jako okazały teren pełen pozostałości z czasów rzymskich, nieco rozczarowuje, bo tak naprawdę niewiele jest tam do zobaczenia i wystarczy naprawdę bardzo krótki spacer, by obejść całość. No chyba, że chce się przy każdej kamiennej „pozostałości” robić sobie pamiątkowe selfie (jak czynili to niektórzy) to wtedy czas ten trochę się wydłuży. Jedno można powiedzieć bez cienia przesady: na pewno nie jest to turecki Efez, po którym można włóczyć się godzinami, czy Rzymskie Forum Romanum. Pozostając przy „starożytnych klimatach” wybieramy się do Muzeum Bardo. Odnowiono je i rozbudowano w 2012 r. co zresztą widać już od samego wejścia. Klimatyzowane wnętrze ze sprawnie działającym „wifi”, oferujące wyczerpujące opisy niektórych eksponatów na ekranie urządzeń mobilnych po zeskanowaniu kodu QR – to nawet na Europejczyku musi robić wrażenie. Muzeum oferuje zwiedzającym wyjątkową kolekcję zabytków stanowiących prawdziwe świadectwo historii Tunezji, począwszy od czasów dawnej Kartaginy. Są tam, zatem, dzieła sztuki wyłowione u wybrzeża Mahdii, a także marmurowe rzeźby, które niegdyś zdobiły rzymskie świątynie. Ale przede wszystkim można tam podziwiać najprawdziwsze dzieła sztuki autorstwa najwybitniejszych mozaistów Tunezji. Mowa tutaj o największej w świecie kolekcji rzymskich mozaik. Te realistyczne, starannie dopracowane obrazy składające się z setek tysięcy malutkich kawałków kamienia opowiadają m.in. o przygodach Odyseusza, o pracach na polu, sztukach odgrywanych w amfiteatrach i dumnych bogach greckiego Olimpu. Wszystkie prezentowane mozaiki odnalezione zostały w czasie prac archeologicznych i przeniesione z terenów Tunezji do tegoż muzeum. Brakujące lub zniszczone bezpowrotnie elementy – zgodnie z postanowieniami konserwatorów – świadomie nie zostały uzupełnione przez współczesne kopie – przez co w wielu ekspozycjach pojawiają się wymowne białe, puste przestrzenie. Niewątpliwie, muzeum Bardo warte jest odwiedzenia (nie tylko ze względu na przyjemną temperaturę), jednak uczciwie muszę przyznać, iż w pewnym momencie prezentowane tam zbiory zaczęły mnie już nużyć. Dziesiątki mniejszych lub większych sal z kolejnymi mozaikami sprawiają, iż – chcąc nie chcąc – po pewnym czasie wszystko zaczyna się zwiedzającym zlewać w jedną całość. Oczywiście, nie sposób nie docenić wartości historycznej tego miejsca, ilości zgromadzonych artefaktów oraz niebywałego kunsztu autorów tych dzieł sięgających czasów Cesarstwa Rzymskiego, ale „fanem” akurat tej formy sztuki – raczej chyba nie zostanę.
Sidi Bou Said
Po tych historycznych wojażach przychodzi czas, aby przenieść się do leżącego nieopodal jednego z najbardziej malowniczych miejsc w Tunezji. To (niegdyś) niewielkie miasteczko, a dzisiaj już tylko sporo oddalona od centrum dzielnica Tunisu; miejsce znane najbardziej z uroczych „pocztówkowych” widoków. Już po wyjściu z autokaru dosłownie „otula” nas gąszcz lśniąco białych domów z niebieskimi okiennicami i drzwiami, do tego mnóstwo romantycznych uliczek oraz zjawiskowy port. Tak, to Sidi Bou Said! Miejsce, które od czasów średniowiecza było miejscem licznych pielgrzymek udających się do grobu muzułmańskiego świętego, a pod koniec XIX wieku – dosłownie przeobraziło się w „letnisko” dla elit kulturalnych Europy i nie tylko. Wystarczy tylko wspomnieć, iż niezwykle chętnie nawiedzali je – traktując jako miejsce natchnienia i wypoczynku – pisarze, malarze, a nawet filozofowie. Odwiedzali je, m.in. Henri Matisse, Paul Klee, André Gide, Colette, czy Simone de Beauvoir. Dziś Sidi Bou Said nadal pozostaje wizytówką Tunezji, o czym świadczą nieprzeliczone tłumy turystów i dziesiątki autokarów podjeżdżających na precyzyjnie wyznaczony parking. Nie dziwi to nikogo, albowiem wszystkie wycieczki oferowane turystom przez biura podróży mają w programie choćby krótka wizytę w tym miejscu. Wszystko to sprawią, że ulica prowadząca od parkingu w stronę popularnego punktu widokowego wypełnia się barwnym międzynarodowym tłumem, a szum tam panujący i prawdziwa mieszanina języków przypomina biblijną Wieżę Babel. Niestety, trudno w tej sytuacji liczyć na spokojny spacer, jednak wystarczy skręcić w jedną z bocznych wąskich uliczek, aby w samotności móc nacieszyć oczy „biało niebieskim” widokiem klimatycznych kamieniczek, przywodzącym na myśl „greckie wakacje”.
Tunis
Wczesnym popołudniem docieramy w końcu do centrum stolicy. Tunis dzieli się na stare miasto zwane Medyną i nowe miasto, czyli francuskie ville nouvelle. Główna arteria centrum Ave Habib Bourguiba biegnie od tutejszego Big Bena do katedry św. Wincentego a Paulo. Następnie właściwie niezauważalnie zamienia się w Ave de France, która z kolei prowadzi do Port de France – dużej wolnostojącej „bramy” – a właściwie portyku – będącego niegdyś głównym wejściem do Mediny. Stara dzielnica zachowała się wyjątkowo dobrze. Jestem zmęczona upałem, unoszącym się wszędzie kurzem i pyłem oraz wszechogarniającym hałasem, ale po przekroczeniu granicy między starym a nowym – odzyskuję siły. Muszę mieć w żyłach domieszkę południowej, a może nawet arabskiej krwi, bo w plątaninie uliczek, straganów, sklepików czuję się dość swobodnie. Jest tutaj niemal jak na greckim areopagu. Z przodu i z tyłu, a także z boków – dosłownie wszędzie – przekrzykujący się nawzajem sprzedawcy, zachwalający swoje towary, czasem zaczepiający dyskretnie i subtelnie zachęcający do kupna. Inni, po prostu ekspresywnie dyskutujący między sobą na rozmaite, ważne dla nich tematy, a przy tym – co zaskakuje Europejczyka – zupełnie nie zwracający uwagi na pozostawione w tym czasie bez obsługi stoiska. Wszędzie mnogość kolorów, różnorakich tkanin, mieszanina berberyjskich zapachów, przypraw, owoców i słodyczy. Przy tym, również – żeby nie było bajkowo – różnego rodzaju walających się na ulicy nieczystości. No i pamiątki, pamiątki, pamiątki… – mniej lub bardziej wymyślne, często zwyczajnie kiczowate. Oczywiście można wypatrzeć wśród nich również prawdziwe „perełki” i rozmaite rękodzieła; szczególnie w postaci biżuterii. Podczas zakupów w medynie nie wolno zapomnieć o „obowiązkowym” targowaniu się. To ważny element każdej bazarowej transakcji (wbrew pozoru to element kultury i nie chodzi w nim tylko o „zbicie” ceny), którego pominięcie może nawet obrazić sprzedawcę. Wszystko to razem wzięte składa się na niezwykłość oraz niepowtarzalność tego typu miejsc – jakże innych dla znudzonego codziennością i przewidywalnością niemal wszystkiego – Europejczyka.
Domyślam się, że takie miejsca nie dla wszystkich są atrakcyjne, dla nich więc w Tunisie polecam nowe miasto, do którego należą dzielnice otaczające aleję Bourguiba. Tu również mnogość barw oraz mieszanina języków. Obok gospodarzy – setki turystów z całego świata kłębiących się między kawiarniami oraz modnymi butikami usytuowanymi w budynkach w stylu Art nouveau i Art déco. Rzędy potężnych palm, tętniących soczystą zielenią akacji oraz figowców oddzielają pasaż dla pieszych od ruchliwej jezdni, po której w każdej sekundzie przejeżdża dziesiątki aut. Widoczne na nich mniejsze lub większe uszkodzenia lub zarysowania nikogo – łącznie z Policją – zbytnio nie dziwą; wynikają bowiem z panujących tu dość luźnych zasad swoistego „kodeksu” ruchu drogowego. Słowem, prawdziwa Afryka.
Zbliża się powoli – niezwykle szybki tutaj – zachód słońca i wieczór. Czas więc wracać do hotelu, przed nami jeszcze 3 godziny drogi. Podsumowując – z pewnością warto zobaczyć raz (więcej nie) wszystkie te miejsca. Ale trzeba pamiętać, że autorzy zdjęć z przewodników i reklamowych folderów doskonale edytują zdjęcia w programach typu photoshop. Stąd to, co początkowo zachwyca na podrasowanych (często do granic możliwości programów) fotografiach, niekiedy bardzo mocno odbiega od rzeczywistości.
zdjęcia wykonałam w sierpniu 2019 r.
Kocham Grecję. W Tunezji nie byłam bo się bałam. Jednak coraz bardziej kusi mnie ta destynacja … 🙂
Też miałam obawy, jednak warto wykazać się odrobiną odwagi 🙂
Ładnie tam! I to słońce!!! Ach, tęsknię już za takimi pięknymi dniami!
Słońce tam jest cudowne i plaże też piękne 🙂
Tak wiele się słyszy, że kurorty kuszą atrakcjami i luksusem,a kilka kilometrów dalej przyroda umiera zabijana przez śmieci, pewnie też przez samych turystów 🙁
Nie byłam ani w Grecji, ani w Tunezji, ale w tym roku byłam we Włoszech i też odwiedziłam targ i mam zaliczone targowanie 😉
Włochy to moje ukochane miejsce na świecie, właśnie wróciłam z kolejnego pobytu. Niestety one też są mocno zaśmiecone.
Byliśmy w Tunezji rok temu, sami, bez żadnego biura podróży i hotelu. Wynajęliśmy malutkie mieszkanko na airbnb w sercu mediny w Tunisie. I choć krążą przeróżne, negatywne opinie o Tunezji i odradza się podróż w tym kierunku – pokochałam to miejsce. Tyle kolorów, tyle wspaniałości, cudna architektura! Chętnie wrócę tam jeszcze nie raz, a dzięki Twojemu wpisowi mam na to jeszcze większą ochotę! 🙂
Hmm, mieszkanie w sercu mediny jest to pomysł na następny raz 🙂
Piękne zdjęcia! Tak, może 40 stopni to za dużo na zwiedzanie, ale jesienią jak znalazł:-) zapisuję na przyszły rok z przyjemnością.
Jesienią lub wczesną wiosną warto tam się wybrać. Polecam 🙂
Warto było zrezygnować z wylegiwania się w cieniu dla takich widoków:)
Cieszę się, że się podoba 🙂 o męczącym upale już zapomniałam, a wspomnienia zostały. Pozdrawiam!
Byłam w Tunisie już dobrych kilka lat temu i choć Piastów jest niewielkie, z pewnością ma swój urok. Kiedy ja tam byłam sporo zbrojnych z karabinami pilnowało porządku na ulicach. Ciekawe, czy dalej jest tam tak niebezpiecznie.
Porównując z poprzednimi pobytami w Tunezji wojska praktycznie nie widać. Co do niebezpieczeństwa – szczerze mówiąc nie sądzę, żeby było gorzej niż w innych turystycznie popularnych miejscach.
Byłam w Tunezji kilka lat temu, ale w styczniu.
Było ciepło, ale nie upalnie.To było moje pierwsze zetknięcie się z taką egzotyką, z Afryką.Dwa tygodnie zwiedzałam ciekawe miejsca w tym kraju.
Potem było mi łatwiej w Maroko.Tunezja jest bardzo kolorowa, ma ciekawą architekturę, podobały mi się bardzo zwłaszcza lokalne targi i targowanie się.
Dzięki za tyle ciekawostek.
Pozdrawiam 🙂
Irena- Hooltaye w podróży
Ja o Maroko marzę od lat i niestety wciąż marzę. Ale wierzę, że kiedyś nadejdzie ten czas 🙂 Dzięki za odwiedziny!