I znów mało czasu i trudna decyzja co zobaczyć, a co odpuścić. Jako, że w Wenecji byłam już kilka razy, a tłum turystów gęstniał z godziny na godzinę, tym razem więc wybór padł na wyspy Laguny Weneckiej. Tramwajem wodnym vaporetto po ok. 10 minutach docieramy do Murano. Nie jest to szczególnie interesująca miejscówka, znana od wieków jako miejsce wytwarzania słynnego szkła weneckiego i na tej działalności do dnia dzisiejszego opiera się promocja wyspy. Kilka kanałów z zabytkowymi, szarymi i mocno zniszczonymi budynkami i wiele sklepów z rożnego rodzaju wyrobami – często masowo produkowanymi w hutach szkła i sprzedawanych własnie tu za trochę więcej euro niż w innych lokalizacjach. Najwięcej jest małych warsztatów, gdzie za odpowiednią opłatą można obejrzeć krótki pokaz powstania wyrobów, a w sąsiadujących z nimi firmowych sklepach można kupić takie prawdziwe hand made za niebotyczne kwoty. Ze względu na wszechobecne warsztaty i dość przemysłowy charakter wyspy nie ma sensu spędzać tu więcej niż godzinę, bo po prostu nie ma tu co robić. Natomiast Burano urzeka swoimi kolorami, które nadają tej wyspie charakteru i sprawiają, że jest ona najbardziej malowniczą i fotogeniczną wyspą w całej lagunie weneckiej. Wokoło unosi się zapach słynnych ciasteczek, a magii dodają sklepiki z cudownymi koronkami. Wyspa nie jest duża można ją objeść spacerek w ok. 20 min. ale zostaję tu na dłużej, ciesząc oczy bajkowymi kolorami domów, bo tu zdecydowanie mniej turystów więc i spokój większy.
W Wenecji większość czasu, który mi pozostał, spędzam zwiedzając Palazzo Ducale czyli Pałac Dożów. Po Pałacu oprowadza nas bardzo miła rodowita wenecjanka, której tak bardzo – podczas pewnych wakacji w Chorwacji – spodobał się język polski, że postanowiła studiować filologię polską. Na koniec wstępuję do Bazyliki św. Marka.
To mój czwarty raz w tym mieście, ale chyba jeszcze się kiedyś skuszę i przy okazji odwiedzę Torcello, o którym wiele dobrego czytałam.
zdjęcia wykonałam w sierpniu 2011 r.